Niewidzialni Słowianie
Kiedy chwytamy za miecze, nazywają nas Awarami. Gdy lepimy zbyt wprawnie garnki, przezywają nas Wandalami. Jeśli tylko dosiadamy w bitwie koni, stajemy się dla nich Scytami.
Z nastaniem czasów zapisanych na kartach ksiąg wciąż nie dane Słowianom zdobyć szacunku. Budowniczowie naszej dziedziny zostali nazwani Waregami. Wszystkie zdobycze Słowian w sztuce czy w gospodarstwie obcym przypisano. Który piękno umiał w nutach zawrzeć, stał się Frankiem. Który niebo opisał, zaliczyli go do Alemanów.
Kim są, by odzierać Słowian z dokonań, zostawiając nam miejsce niewolników i barbarzyńców? Dlaczego swój jad tak wytrwale sączą ? Z jakiej przyczyny ich legendy mają być lepsze od naszych, słowiańskich bajek? Jesteśmy Słowianie !
Iskra
Najpierw, wkradając się w sen, który jeszcze nie do końca ustąpił, dotarły do mnie niewyraźne odgłosy panującego na zewnątrz tumultu. Ktoś szarpał mnie za ramię. Przez narastający zgiełk przebił się głos Tasznika:
- Zbieraj się Zimowit, Rębajcy! - ostatnie słowo uderzyło mnie, jak piorun. Otrzeźwiałem natychmiast. Najszybciej jak mogłem ubrałem spodnie, koszulę i buty. Na plecy kołczan i łuk. Z mieczem w garści wybiegłem na próg chaty.
W Szumiejach, ledwo oświetlonych budzącym się słońcem, panował całkowity bezład. Wojowie Żywiczów bronili się, otaczani przez coraz większe siły odzianych w szare kaftany napastników. W innych miejscach, gdzie opór obrońców już złamano, rozpoczęło się piekło zniszczenia i mordu. Widziałem kobiety szamoczące się pod żylastymi ciałami Rębajców, starców przebijanych włóczniami i dzieci na powrozach wleczone ku łodziom. Chaty, jedną po drugiej, pożerał podkładany ogień.
Biegłem ku bitwie. Czułem, jak wzburzona krew uderza mi do głowy. Z wściekłością rzuciłem się do najbliższego najeźdźcy, który zajęty plądrowaniem dopiero w ostatniej chwili zdążył się uchylić przed mieczem. Błyskawicznie poprawiłem atak, lecz i tym razem, choć z najwyższym trudem, zdążył sparować cios. Trzeciego cięcia już nie uniknął. Ostrze prześliznęło się między kołnierzem kaftana, a naszyjnikiem z kości zagłębiając się w miękkie ciało. Rębajec zacharczał. Krew obficie trysnęła z rany i ust. Drżał jeszcze przez chwilę nim osunął się na twarz i skonał.
Krew we mnie wrzała. Zacząłem rozglądać się za kolejnym przeciwnikiem, gdy ktoś złapał mnie od tył za ramię i szyję blokując możliwość ruchu.
- Nie czas teraz na to - wysyczał ojciec, nie pozwalając mi na jakikolwiek manewr.
- Jestem wojem! Moja powinność to bronić Półwyspu! - odpowiedziałem wściekły. Próbowałem się uwolnić, lecz chwyt ojca był mocny i pewny.
- Wiesz, że tobie inną rolę wyznaczyłem - cedził nieznoszącym sprzeciwu głosem. - Przede wszystkim jesteś moim synem. Mnie jesteś winien posłuszeństwo !
Posłuszeństwo! To słowo od lat powtarzane przez ojca działało na mnie jak zaklęcie. Całą wolą pragnąłem bronić moich braci. W ramię z nimi walczyć. Może i zginąć, byle w chwale. Lecz zawsze, gdy tylko ojciec wypowiadał to słowo przestawałem być panem swojego ciała. Ojciec puścił mnie. Odwróciłem się i spuściłem głowę, nie śmiejąc spojrzeć mu w oczy. Stałem tak, otumaniony i zdany na łaskę jego rozkazów.
- Tasznik! - ojciec zawołał mojego przyjaciela. - Dopilnujesz, żeby Zimowit bezpiecznie dostał się do Żaków. Najprędzej, jak to możliwe !
następna strona
