Jęki
Im dalej w głąb Roli, im dalej na wschód, tym krajobraz okrutniejszy dla oka. Nie było już przy łanach proporców ani błękitnych ani czerwonych. Na każdym kroku poraniona ziemia jęczała odarta do cna z wszelkich dóbr. Wszystkim, co się do bitew szykowali potrzebne były na gwałt wielkie zapasy. Kiedy idzie ku wojnie, nie myśli się o umiarkowaniu...
Ziemia do granic obłędu karmiona nawozami wydała tego lata nieprzebrane plony, płacąc za to zupełnym wyjałowieniem. Szarzała teraz spalona na popiół i pyliła żałośnie, niezdolna by się nawet przed najmniejszym podmuchem wiatru obronić.
Ani jedno ze śródpolnych zadrzewień nie oparło się woli chciwych drwali. Porastające pleśnią i grzybem pnie tuliły się do siebie ginąc dostojnie, cicho i nieuchronnie. Fury, skrzynie i wozy oblężnicze wołały przecież drewna, żeby je móc w chwałę bitewnych pól zamienić.
Tam gdzie gleba bardziej gliniasta niczym ser była podziurawiona. Wypełnione teraz wodą leje oddały już całe wapno łąkowe, jakie mogły zgromadzić. Wokół nich w ciasne kępy zbijały się resztki życia, jakie jeszcze trwało.
Bez porośniętych pól chroniących małe płazy i gady, bez drapieżników nimi się żywiących, bez zagajników dających ptakom cień i ludzi krzątających się wokół gospodarstw przyroda nie potrafiła stawić czoła śmiertelnej ciszy.
Tylko ledwie słyszalne, jednostajne brzęczenie dopełniało obrazu klęski. Brzęczenie narastało w uszach, jak wyrzut sumienia całego rodzaju ludzkiego ześrodkowany tylko na naszej piątce. Bezsilni wobec bezmiaru, staliśmy wbici w ziemię. Nie wiedzieliśmy co zrobić, powiedzieć i pomyśleć... a wiercenie w uszach bezlitośnie narastało...
- Do wody! - krzyknęła nagle Borówka.
Coś w tonie głosu szeptunki kazało nam posłuchać jej bez wahania. Wskoczyliśmy do najbliższego jeziorka jak staliśmy, porzucając tylko tobołki i broń. Zanurzeni po czubki głów czekaliśmy bezsilnie, aż żółto czarne chmury zamienią błękitne niebo w noc.

