Śmierć, tańce, nadzieja
Tratwy niosły nas północ nazbyt leniwie. Cóż, lądem nie szybciej by było, nurtu nie przyspieszyć. Cierpliwie czekać pozostało. Modlić się, wiarę i siły do walki zbierać.
Jeszcze nie dotarły do nas wieści ponure, że Smaglec śmiertelnie ugodzony, że jego opiekun także świat opuścił, a z nimi dobre trzy tysiące słowiańskich wojów.
Pełni jeszcze nadziei dawaliśmy się nieść z nurtem Czerwonej, aż do jej gęsto porośniętego sitowiem prostego ujścia. Przywitało nas Jezioro Tracz. W lepszych czasach cieszyłoby oko, bo daleko się niosła sława jego zasobności. Pół Hobola i Zacisza ryby z tych wód bardzo sobie ceniło. Teraz jednak nie połowy nam były w głowach. Czas gonił.
Flisacy w żeglarzy się niespodziewanie zamienili. Podnieśli płótna na wiatr, za wiosła chwycili i tak naprzemiennie z sił różnych korzystając wiedli nas ku ujściu Bystrej. Długo, długo to trwało, a tam...
- Już ujście widać i zamęt jakiś!
- Bitwa dogasa! Czarni brzegi zalewają!
- Nie jest za późno! - Biedrzeniec ratował naszą wiarę. - Nawet jeśli ostatnie gniazdo oporu padły, bo duch się jeszcze po okolicy kołacze i najeźdźcy jeszcze nie uspokojeni. Ciągle mamy możność zwyciężyć. Wierzyc w to trzeba!
- Spójrzcie! Jeszcze niektórzy nasi się bronią, choć gdzie indziej już Szerszenie zwycięstwo odtańcowują!
- Tym gorzej dla poczwar! - uciął wszystko Witlicz. - Słuchajcie, Słowianie Białej Wody, tak zrobimy...

