Cuda
Mszar ze swoimi ludźmi pochodził z bagien, więc pierwszy na południowy brzeg ruszył wspomóc tych nielicznych Słowian, co się tam jeszcze podłym wrogom opierali. Tratwy Bagieńców jak najbliżej brzegu podeszły, a gdy już się dalej płynąć nie dało, pieszo się przez toń rzucili. Na nogach chodaki mieli jak kosze z wikliny utkane: płaskie, szerokie i z licznymi oczkami. Łatwiej im się było po grząskich terenach poruszać, a woda wcale ich w dół nie ciągnęła.
To było dla nich miejsce dogodne! Wojownicy Bagieńców byli w tym miejscu i czasie dwakroć od Szerszeni szybsi, dwakroć sprawniejsi i dwakroć silniejsi. Ich świeże oddziały wpadły na zmęczonych już czarnych. Trzech Popiołców ranionych, nim któryś zdołał się Bagieńcom postawić. Trzech zabitych Kamieniarzy, nim któryś z ludzi Mszara choćby draśnięty został. W zaskoczeniu, zmęczeniu i słabości Szerszenie nie cieszyły długo w swoim zwycięskim tańcu "na cztery".
Wola i siła Słowian Białej Wody zmiotła, kogo strach nie wypędził.
- Teraz na zachód, ku trzem wzgórzom! - zarządził Mszar, nie dając się wojom zagłębić w upojnej radości.
Wódz Bagieńców nie musiał się martwić, że z północy, z drugiego brzegu Bystrej na tyły nastąpią na niego niezliczone drużyny Popiołców i Kamieniarzy. Nimi miał się Witlicz zająć.
- Cicho sza teraz! Żeby się za wcześnie nie ogarnęli!

