Kat, ofiara - nierozłączna para
- To Bolemir! - Świetlik niemal wykrzyknął. Zaraz ściszył głos do szeptu skarcony surowym spojrzeniem Sasanki. Na szczęście nikt nie zwrócił uwagi na te dźwięki. - Jeszcze z Żywicznego Półwyspu go pamiętam. W Chruścielach mieszkał. Może i nie światły, może nieszczególnie rozumny, ale uczciwy, twardy i pracowity. Krótkie mu życie Dola zapisała w darze.
Olbrzymi nietoperz wciąż daleki od nasycenia ku uciesze możnych widzów natychmiast, gdy mu ofiarę podstawiono rzucił się jej do gardła. Cieszyli się zgromadzeni, ach jak się cieszyli. A wśród nich zwyczajni ludzie, tacy co to ich Sasanka nawet szanowała.
- Przecież to Dalebor! - tym razem to uzdrowicielka nieroztropnie głośna okazała zaskoczenie. - Z Grodnicy człowiek. Kształcony. Prawa się uczył. Zawsze głosił wielkie słowa: "...kogo będzie można uznać za niewinnego, jeśli wystarczy samo oskarżenie..." - takie mądre rzeczy mówił, a teraz tutaj się podnieca tak niskimi podłymi rzeczami... Dlaczego???
Wąpierzowi nie poszło łatwo. Żylaste ręce Bolemira to była przeszkoda nie lada. Cieknące jeszcze krwią poprzedniej ofiary zęby zbliżały się z wolna do nieosłoniętej szyi Słowianina, lecz ten, silny i odważny człowiek odrzucił potwora na kilka kroków. Odwrócił się na chwilę. Szukał, czy się gdzieś nie znajdzie jakaś droga ucieczki. Żadnej nadziei. Zamiast obietnicy przetrwania, zamiast wolnej ścieżki w las zobaczył tylko osiłków z pochodniami, którzy w razie czego gotowi byli mu drogę zastawić i z powrotem ku potężnemu nietoperzowi obrócić. Nie ma wyjścia, walczyć musi do końca!
Bolemir ugiął nieco nogi w kolanach nogi szerzej rozstawił i ręce rozłożył. Prawą nogę nieco wysuną do przodu i tak czekał kolejnego ciosu. Wąpierz zaświecił czerwonymi. Ruszył do przodu, lecz widząc, ze ofiara gotowa walczyć cofnął się wśród najobrzydliwszych i najstraszniejszych dźwięków.
- Zabij! - zachęcali wściekłe zwierze rozochoceni widzowie. - Pokaż mu miejsce w raju!
Wąpierz widząc, że napaść na wprost mogłaby nie pójść gładko skorzystał ze skrzydeł. Wzniósł się na wysokość dwóch ludzi, a powiew jaki wznieciły jego skrzydła dotarł nawet do miejsca, gdzie kryli się Świetlik i Sasanka. Przyniósł nieopisany odór. Bolemir nie był na to gotowy. Nietoperz błyskiem spadł na ofiarę. Słowianin zdążył tylko obronić się rękami przez szponami, co szły mu prosto do oczu, lecz na zęby już nie miał sposobu. Potwór wbił kły w kark nieszczęśnika, aż trzasnęły kręgi, aż jęknął Bolemir, gdy mu ostrze w rdzeń wchodziło. Koniec bohaterskiej walki, koniec życia. Umarł, lecz cześć zachował. Po to tu byli mędrak i uzdrowicielka, żeby walka Bolemira miała jakieś znaczenie.
- Walczyć zawsze! Nie błagać, nie korzyć się!
Po Bolemirze oboje - i Świetlik i Sasanka - zobaczyli jeszcze wiele. Jakąś ciemnoskórą niewiastę, z którą potwór uporał się szybko. Mistrza kowalskiego, słynnego na całe Zacisze, co się jej śmiercią rozkoszował. Młodą Słowiankę z trzyletnim dzieckiem, które bez litości na kły poczwary nadziano i młodzieńców ze Śliwicy, co uznali ten widok za szczególnie godny wypicia zdrowia. Wielu innych nieszczęsnych zabitych i wielu innych nadgniłych na widowni.
- Patrzeć na to i nic nie móc, to gorzej niż śmierć!
Ostatnie co ich ratowało przed szaleństwem i poddaniem się bezwoli to bogowie, którzy litościwie im podszepnęli:
- Siebie macie, rodziny macie i przyjaciół. Dobrych ludzi spotkanych jeszcze po drodze. Zróbcie tak, aby te dobre sprawy czynione przez dobrych ludzi przetrwały zawieruchę!
Sasanka i Świetlik, choć zdawało się to już niemożliwe przycisnęli się jeszcze bliżej.

